W sobotę, 28 czerwca, w Oświęcimiu, zagra – po raz czwarty w Polsce – idol smakoszy muzyki, Eric Clapton. Zagra w ostatni dzień potężniejącego z każdym rokiem Life Festiwal Oświęcim. U schyłku socjalizmu, 34 lata temu, koncertował w warszawskiej Sali Kongresowej, także w katowickim Spodku. W roku 2008 jego „Crossroad” zabrzmiało w Gdyni. A w 2012 roku kultową już „Laylą” zachwycał w łódzkiej Atlas Arenie. Piszę o tym, aby, z niejakim żalem, znów przypomnieć moją scenariuszową propozycję sprzed miesięcy – wspólnego koncertu podczas trwania we Wrocławiu dni Europejskiej Stolicy Kultury – światowej sławy sopranistki (i wrocławianki) Aleksandry Kurzak oraz tego wybitnego bluesmana Erica Claptona.
Jestem głęboko przekonany, że ten artystyczny zestaw (Kurzak & Clapton) odbiłby się grzmotliwym echem na całym świecie. Byłoby to nowe oblicze muzyki, nowe pomieszanie muzycznych bytów. Piąty pobyt Claptona w Polsce byłby daleki od tradycyjnego koncertu, przystanku na europejskiej trasie. Byłby światową sensacją – to pewne. Aleksandra Kurzak właśnie została mamą, więc do 2016 roku, już odstawiwszy pieluchy, próbowałaby zamieniać na operową nutę najsłynniejsze utwory ojca bluesa, Roberta Johnsona. A maestro Eric Clapton, u boku młodej, piekielnie utalentowanej wrocławianki, wykrzesałby z siebie źródlany feeling.
Ale nie ma za bardzo z kim porozmawiać o tego typu pomysłach, nie ma bowiem we Wrocławiu – na dwa lata przed ESK – dyrektora artystycznego tego ponadnarodowego przedsięwzięcia. To duże, zadziwiające fiksum dyrdum.Do wielu ostatnio organizowanych imprez (kulturalnych, sportowych, społecznych) przyklejane jest technologiczne, bez wyrazu, logo RSK. Ale w naszym mieście niewielu wie (także ludzi z branży), jakie to cuda będą się działy podczas festiwalowych dni. Oczywiście, w końcu jakoś to będzie, poskleja się rozchybotaną materię ziemniaczaną mąką, nawet premie zostaną przyznane – ale czy „o taką Polskę walczyliśmy”? Wkurza mnie to – gościa dozgonnie zrośniętego z brukiem wrocławskiego rynku.
W festiwalowych, cokolwiek już zakurzonych materiałach, widzę lekko bełkotliwe eseje. Czyli niby to refleksyjne teksty fastrygowane z pożyczek od Karen Horney złamanych przez Herberta McLuhana. Od połowy zeszłego roku, nad sposobieniem Wrocławia do ESK 2016, pracuje grupa dziewięciu kuratorów (gdzie kucharek dziesięć…). Ale tysiące przyszłych konsumentów ESK, mieszczan, turystów, fanów zabaw wszelakich – akurat z tych programowych ustaleń – pożytku nie mają. Pewnie także i z tego powodu, w ostatnich dniach, wyplusnęła konstatacja, że może nam grozić kompromitacja przy organizacji ESK. Co ważne – nie sugeruje tego kontrolna kohorta Prawa i Sprawiedliwości – a raport opublikowany właśnie przez miarodajny Panel Monitorujący Komisji Europejskiej.
Wynika z niego, że miasto Wrocław nie radzi sobie z organizacją ESK – tak jak powinno. Fachowcy od tego swoistego audytu zwracają uwagę na fakt, że nie ma informacji o finansowaniu całego przedsięwzięcia, blado wygląda zarządzanie częścią artystyczną – brak persony, która byłaby odpowiedzialna za tę część projektu. Wysłannicy Komisji Europejskiej grożą ponadnarodowym palcem, że porażka Wrocławia będzie porażką kraju. Do marca czekają więc na poprawę. Bogdan Zdrojewski, przecież patriota Wrocławia, właśnie rozpatruje poprawiony wniosek Wrocławia o uchwalenie Wieloletniego Programu Rządowego: „Ten wniosek jest dużo lepszy, zawiera konkrety, lepiej rozkłada koszty i odpowiedzialność finansową pomiędzy samorząd i państwo. Wszystko wskazuje na to, że w 2014 roku powstanie Wieloletni Program Rządowy dotyczący finansowania ESK 2016”.
Wiele jeszcze barek przepłynie Odrą – obok Hali Targowej – zanim z mgławicy wyłoni się festiwalowy Golem. Dlatego mam kolejną konkretną propozycję na ESK.W dwóch galeriach w Soho, na nowojorskim Manhattanie, prezentowane są właśnie prace (20 lat mieszkającego w Stanach) Rafała Olbińskiego, księcia surrealizmu – The Virtue of Ambiguity. Kurator wystawy, Peter Hastings Falk, mówi, że artysta jest najważniejszym, najbardziej nowatorskim żyjącym w Ameryce piewcą tegoż surrealizmu. Tworzy w tym gatunku najbardziej intrygujące obrazy, jakie można gdziekolwiek zobaczyć. Olbiński został zakwalifikowany przez fachowców z Art Advisory Bard, złożoną z wybitnych krytyków sztuki, dyrektorów muzeów, historyków i kuratorów – do prestiżowej amerykańskiej serii zwanej „Rediscovered Masters”.
Znam Rafała Olbińskiego od czasów jego intrygujących okładek miesięcznika „Jazz Forum”, czyli od gierkowskich lat 70. Gdy, w latach 90., byliśmy jurorami na legnickim Satyrykonie – światowej wystawie rysunków satyrycznych, wkurzał mnie swoimi czerwonymi butami, tak trudno wówczas w Polsce osiągalnymi. To Rafał podarował mi swoje prace na wyraziste plakaty do festiwali „Blues Brothers Day” z kobietami bluesmankami w roli głównej. To dzięki niemu mam niezwykle trafną okładkę do mojej powieści „Lucille”. Za te przekazane mi najwyższego artyzmu prace „zapłaciłem” mu – zabytkową skrzynią na ubrania. Gdyby jako honorarium policzył amerykańskie stawki – odpadłbym w przedbiegach.
Mógłbym więc poprosić wybitnego artystę, aby na nasz europejski event, na ESK, zaprojektował festiwalowy plakat. Już dawno powinniśmy mieć taki reklamowy plakat.Już dawno powinien wisieć w biurach wielu europejskich instytucji artystycznych.Powinni go doskonale znać wrocławianie, powszechnie się nim posługiwać.Rafał – w przeszłości – wygrał silnie obsadzony konkurs na plakat reklamujący Wielkie Jabłko, Nowy Jork. Załączam ten znany na wszystkich kontynentach plakat. Jego zamysł jest szatański – to nie świat jest centrum wszystkiego. To Nowy Jork ciągnie w górę ziemską kulę. Byłoby świetnie, gdyby powstał wizerunek Wrocławia – naznaczony wizją Rafała. Ten wizerunek pójdzie w świat natychmiast.Bez wywalania dodatkowych pieniędzy na reklamę.
Rafał jakiegoś razu powiedział przytomnie: „Co ja mam wspólnego z tradycją Jamajki czy Meksyku?”. Dla mnie jest to stymulujące tylko jako dla obserwatora. Dlatego Nowy Jork też jest mi potrzebny, niezbędny w celu konfrontacji tego, co przywiozłem z Polski czy z Europy z tym, co zastałem w USA. Z kolei Europa, Polska jest mi potrzebna, żeby się poczuć mocno na fundamentach starej kultury. Cieszę się, że wśród młodego pokolenia Polaków jest głód sukcesu i pragnienie dorównania Zachodowi, co stanowi siłę napędową społeczeństwa. Młodzi mają ambicję, żeby dowalić wszystkim na świecie. Chcę się do tego podłączyć. Bardzo się dobrze czuję w takiej atmosferze polskiego renesansu.
Czy we Wrocławiu, Mieście Spotkań, taki facet byłby intruzem? Never!
Zdzisław Smektała
grafiki ze zbiorów autora