Nie ma co owijać w bawełnę – film jest kapitalny. „Za to, że żyjemy...” to skrząca się niesamowitymi anegdotami, pełna humoru i świetnej muzyki, niebywale wciągająca opowieść o tym, jak w naszym mieście na przełomie lat 70. i 80. wykuwał się punk. Snują ją – to złe słowo, raczej: błyskotliwie i z pasją przedstawiają – bezpośredni uczestnicy tamtych wydarzeń, czyli członkowie takich składów jak Zwłoki, Sedes, Miki Mousoleum czy Klaus Mitffoch. Największą wartością filmu jest właśnie to, że jego realizatorom (za scenariusz oprócz reżysera odpowiadają Marek Świerk i Cezary Marszewski) udało się uniknąć pokusy drobiazgowej analizy historii i dorobku poszczególnych kapel, nierzadko niesłusznie zapomnianych – jak choćby Miki Mousoleum. Zamiast tego z wprawą nakreślili ogólny obraz tamtej epoki.
Raporty z punkowego frontu
Nie ma tu nudnych wyliczeń kolejnych zmian składu w poszczególnych formacjach, polonistycznych analiz ich tekstów i uczonych wynurzeń krytyków muzycznych. Są za to fajnie zmontowane, oprawione fantastycznymi trójwymiarowymi animacjami i zilustrowane doskonale dobranymi materiałami z kronik krótkie, konkretne i niemal zawsze dowcipne raporty z pierwszej linii punkowego frontu. Tak – frontu, bo to, co robili autorzy takich hymnów jak „Wszyscy pokutujemy za to, że żyjemy” czy „Nie będę wisiał ukrzyżowany” było nie tylko wyrazem ich autentycznego buntu wobec zastanej rzeczywistości czy – może nawet częściej – mniej lub bardziej desperacką próbą odnalezienia sobie podobnych freaków, by w grupie poczuć się raźniej i bezpieczniej. Do tego, by być punkiem w latach 80. trzeba było po prostu sporej odwagi. Za czerwone spodnie trafiało się na dołek. Za postawioną na sztorc fryzurę można było dostać lanie. Potem, do połowy lat 90. od skinheadów, ale przez niemal całą dekadę lat 80. – od milicji. Albo od ZOMO.
Dystans do własnej biografii
Weterani tamtych wydarzeń opowiadają jednak o nich z ujmującym dystansem i nie robią z siebie bojowników o wolność i niepodległość. Mają świadomość, jak podkreśla Lecha Janerka, że ich piosenki nie obaliły ustroju (ustrój, można by ironicznie dodać, obalił przecież Perfect wspólnie z Lombardem). Wrocławscy punkowcy może i lekko posiwieli, ale zdaje się, że w sercu wciąż pozostali punkowcami. Szacun. I szczery respekt. Tym bardziej, że niektórzy z nich wciąż czynnie zajmują się muzyką. Jakoś oparli się pokusom robienia tzw. kariery i choć mogliby narzekać (przecież znakomita większość z nich nie miała szans na profesjonalne sesje nagraniowe, Sedes debiutował oficjalną płytą w roku 1992, a powszechnie rozpoznawalny w dekadzie lat 80. stał się tylko Klaus Mitffoch, punkowy wyłącznie w sensie estetycznym – i tak dalej.), nie dali widzom żadnego powodu, by podejrzewać ich o zgorzknienie. Tym większy szacunek.
Słabe strony? Są. Ale to nic.
Film „Za to że żyjemy” o tym, co działo się w latach 90. i później w zasadzie już nie wspomina. I słusznie. Zespoły Hurt czy Blade Loki działały w zupełnie innych realiach. Jeśli chciałoby się natomiast – z premedytacją i trochę na przekór – znaleźć jakąś słabszą stronę tej produkcji, to być może warto by poubolewać chwilę nad tym, że jedyne dwie persony spoza świata wrocławskich punkowców, które odnoszą się do przedstawianych w filmie historii, to Robert Brylewski i Paweł „Konjo” Konnak. Można odnieść wrażenie, że wrocławski punk kisił się we własnym sosie i nie zdołał się przebić uszu do fanów czy artystów spoza Dolnego Śląska. Spojrzenie z bardziej odległej perspektywy mogło by być bardzo ciekawe. Ale to w gruncie rzeczy szczegół. Film jest kapitalny i każdy, kto interesuje się nawet nie punkiem samym w sobie, ale po prostu muzyką, historią czy dziejami Wrocławia, musi koniecznie go zobaczyć. Może w kinie? Może na jakimś festiwalu? Jeśli się nie uda, to być może wiosną 2015 r. w stacji Kino Polska? Trzeba próbować. Jesienią natomiast w rozszerzonej wersji film powinien wyjść na DVD. I już nie będzie żadnych wymówek.
„Za to, że żyjemy czyli punk z Wrocka” – reżyseria Tomasz Nuzban, scenariusz Cezary Marszewski, Marek Świerk, Tomasz Nuzban, rysunki Michał Bukowski, animacja Łukasz Stolarski. Premiera – listopad 2014.