wroclaw.pl strona główna

Środowisko Idź do parku i poszukaj „skarbów”. Czym jest geocaching

  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Aktualności
  4. Z Romanem Polańskim zażerali się kawiorem!

Z Romanem Polańskim zażerali się kawiorem!

Data publikacji: Autor:

Edytuj w ACMS

Szanowna Ludności! Wczoraj, w piątek, ostentacyjnie nawalił mi laptop. Dlatego tekst w okienku www.wroclaw.pl prezentuję z jednodniowym opóźnieniem. I tekst inny niż zwykle... 

Reklama

Miałem go puścić jako 50., jubileuszowy odcinek „Smektały na weekend”. Miał być – nawiązującym do ostatnich zaokiennych zdarzeń – wspomnieniem z przeszłości. Ta elektroniczna awaria przyspieszyła jego publikację. Skonstatujecie, Konsumenci Życia, że rzeczywistość sprzed 27 lat też nie była nudna. Spotkacie także wiele znajomych twarzy.

Dziennik Sto Dni, Odcinek 9. (448) Piątek. 9. dzień lipca 1987 roku.

* Lekkie śniadanie w domu. Dwa kawałki chrupkiego chleba (to na rynku nowość), posmarowane bezczelnie grubo kawiorową pastą. O tym kawiorze wspominam pod wrażeniem tekstu w tygodniku „Forum”. Piszą tam o zachciankach twórcy „Playboya” Hugh Hefnerze. Ponoć z reżyserem Romanem Polańskim zażerali się kawiorem po 400 dolarów za puszkę. Ta śniadaniowa pasta (190 złotych tuba) ma się tak do prawdziwego kawioru, jak ja mam się do wydawcy Hefnera. Ale zawsze przyjemnie jest od rańca mleć zębami rybią ikrę.

* Dzisiaj od godziny 10 w redakcji ogólnozakładowa kłótnia.

W „gadalni” bijemy pianę na fundamentalny dla zawodu temat. Jakie są podstawowe kryteria oceny zawodu dziennikarza? Ustalono taką kolejność: 1. Dyspozycyjność. 2. Wykazywanie inicjatywy własnej. 3. Ochota do pracy w terenie. 4. Aktywność społeczna. 5. Poprawność językowa. I tyle. Nic więcej. Słuchałem tego z niedowierzaniem. W żadnej z napuszonych filipik znawców prasy nie padło to, co ja uważam w moim zawodzie za najważniejsze. A mianowicie – odbiór czytelniczy.

Kto czyta teksty tego czy owego dziennikarza? Kto idzie do kiosku kupić gazetę z lubianym autorem? Cała reszta jest dodatkiem do dziennikarskiej misji służenia słowem. Słowem, na które czekają odbiorcy. Z dyskusji wyszło więc, że czytelnik to takie barachło, z którym nikt się nie liczy. Kiedyś, przed laty, przeczytałem takie oto bystre zdanie satyryka: Jakaż to wygoda być polskim państwowym dziennikarzem. W systemie komunistycznym wszyscy pracują w jednej, tak samo brzmiącej gazecie”!

* List od Pawła Brodowskiego, szefa miesięcznika „Jazz Forum”. Zachęca do wypełnienia Ankiety Krytyków JAZZ TOP na najlepszych tegorocznych (najpopularniejszych) muzyków jazzowych. Zaproszono, jak napisano w tekście; „trzydziestu czołowych polskich krytyków jazzowych zajmujących się czynną działalnością publicystyczną”. Są tutaj niezłe nazwiska: Jan Borkowski, Kazimierz Czyż, Marek Karewicz, Roman Kowal, Jan Poprawa, Tomasz Szachowski, Roman Waschko, Tomek Tłuczkiewicz, Dionizy Piątkowski, Krystian Brodacki i jeszcze dwudziestu innych. Wśród których Wasz felietonista „Gazety Robotniczej”. To moje pierwsze takie muzyczne ogólnopolskie wyróżnienie. Szczególnie w muzyce jazzowej, która wciąż zmienia moje życie. Już więc grzebię w pamięci, szukając luksusowych porywających koncertów, w których uczestniczyłem. Zaczynam przeglądać stare numery „Jazz Forum” po to, żeby sobie odświeżyć wizerunki i dokonania moich idoli.

* Kilka dni temu pisałem o „złotym dziecku” niemieckiego reportażu, o Guenterze Wallrafie. A znów o nim głośno. Jakiś rok temu opublikował on kontrowersyjną książkę „Ganz unten” („Na samym dnie”). To był w zamierzeniu tom o niedoli Turków, obywateli II kategorii w RFN. Wallraf zarobił na niej osiem milionów marek. Obiecał przekazać szmal na szczytne cele. Ale tego nie zrobił. Swoim tureckim informatorom, dzięki którym książkę zbudował, rzucał 200 markowe ochłapy. Oto jak „obrońca” uciśnionych zamienił się w krwiopijcę!

Dziennik Sto Dni, Odcinek 10. (449) Sobota. 10. dzień lipca 1987.

* W redakcji kolportowano przez ostatnie dni skierowany do dolnośląskich dziennikarzy list KW PZPR, apelujący o odwagę w naszym środowisku!!! To nowość. Przewodnia siła narodu, ta, co wcześniej zamykała żurnalistom gęby, teraz pcha hoplitów w wir wydarzeń. Namawia, aby dzielnie wyszli przed szereg. Jestem przekonany, że autorem listu jest świeżo namaszczony sekretarz KW, człowiek telewizji, Staszek Pelczar. Gość o pokręconym polskim życiorysie. Za Marzec 1968 wyleciał ze studiów. A teraz, na prośbę Zdzisława Balickiego, chce zapewne cywilizować towarzyszy typu – wicie, rozumicie. Bo na razie jest tak, że im większy zakres pojęcia, tym mniejsza jest jego treść. A ludzie nie chcą już być petentami walców historii. Niektórym kolegom ciężko się będzie przestawić na chodzenie samopas. Ciekawy jestem, jakie będą skutki takiego apelu. To pomysł wrocławski czy ogólnopolski?

* Przysłali mi „Profil” – polski miesięcznik wydawany w Niemczech. Wspaniała szata graficzna, interesujące teksty. Byłby u nas wydawniczym bestsellerem. W numerze prezentują funkcjonalną, nowoczesną, nowiutką galerię w Stuttgarcie, XXI wiek. W niej prace graficzne Pabla Picassa. Gdy ogladam te zdjęcia, przypominają mi się wielkie, marmurową skórą opatulone muzea w Kijowie, jakie widziałem, będąc w gościnie u ukraińskich rysowników-karykaturzystów. Zastanawiałem się wówczas, po co budować takie wielkie gmaszyska, aby pokazywać w nich małe tekturowe modele-chaty, w której spał młody Lenin (wówczas jeszcze nie syfilityk). Albo przedziurawioną kulami kurtkę przywódcy rewolucji. Kurtka jak rzeszoto – a idol cały. Oto zagadka nieśmiertelności.

* Z Warszawy, z Zarządu Głównego ZLP przy Warszawskim Przedmieściu przyszedł list z przeprosinami. W grudniu byłem w Warszawie na koncercie-wieczorze francuskiego jazzu. Chciałem zamówić spanie w hotelu ZLP. Niestety nie ma pana na oficjalnej liście krajowych pisarzy, powiedziano mi od drzwi prawie. A co trzeba zrobić, żeby się na tej liście znaleźć, zapytałem recepcjonistkę? Musi się pan o to postarać w zarządzie głównym naszego związku. Nasz związek przeciwko waszemu. Dziękując za „wyróżnienie”, w hotelowej książce dokonałem „dziękczynnego” wpisu. A teraz przysłali przeprosiny. Już ponoć jestem na liście. Ale nie skorzystam.

Dziennik Sto Dni, Odcinek 12. (451) Poniedziałek. 12. dzień lipca 1987 roku.

* W redakcji spotkanie zespołu z I sekretarzem KW PZPR Zdzisławem Balickim. Takie bardziej wakacyjne. Balicki to gość, który oszczędza słowa. Zanim wypuści je z ust, są wiele razy przemielone. Mówi krótkimi zdaniami. Ma głos bardzo podobny do Janka Himilsbacha. Gruby i chropowaty jak papier ścierny. Jedni (wrogowie) mówią, że to od wieloletniego nadużywania gorzały. Drudzy (przyjaciele), że to przewlekła choroba gardła. Według mnie prawda leży pośrodku. Wieloletni towarzysze (Balicki był przez wiele lat trzęsawkowym Wałbrzycha) chociażby z poczucia dziejowej misji muszą dawać ostro w szyję. A jeszcze, gdy z braterską wizytą przyjadą z wybornym samogonem i tuszonką radzieccy towarzysze. Ale nie pije Balicki jak radzieccy i przodujący polscy towarzysze. Chlup, potężnymi haustami. Dwa razy na jego zaproszenie dostąpiłem czynności tankowania z Pierwszym w jego willi przy Kochanowskiego. I dwa razy tuż przede mną wychodził z domu Skąpski, prezydent Wrocławia. Byłby to jakiś grafik odwiedzin? Balicki częstował białą rosyjską wódką, do której nalał kilka kropel gruzińskiej mikstury. Ta mikstura sprawiła, że następnego dnia kac nie miał do mnie dostępu. Facet ten patrzył na swoich rozmówców z lekko do przodu pochyloną głową. Niby w ten sposób chce się przybliżyć do mówiącego. Ale to psychologiczna zmyłka. „Oswajając” klienta, trzyma w ten sposób dystans. Cecha o nazwie Wylewność omija go z daleka.

* Przypadkowe spotkanie w Rynku z wicewojewodą Danutą Wielebińską.

Jest oburzona, że w rankingu „Przekroju” pominięto Wratislavię Cantans jako wydarzenie roku. Wielebińska to jedyny znany mi przedstawiciel władzy wyższego szczebla serio traktujący misję propagowania kultury. O dolnośląskiej sztuce i artystach wie prawie wszystko. To pożeraczka kultury.

* Od żony Basi dostałem w prezencie dwie piękne kolorowe kraciaste koszule w stylu kanadyjskim. Odrzuty z eksportu. Zamawiający kapitalista olał sfelerowaną partię tych koszul, więc ja mogę się pysznić ich posiadaniem. Jak to jest, że dopiero gdy zagraniczny zamawiający odrzuci buble, Polak może się w nich (tych bublach) poczuć komfortowo, jak światowiec? Nie można robić dobrych koszul dla własnych obywateli? Te odrzucone mają wygodny w użyciu krój, duże kieszenie, nie wyłażą ze spodni jak polskie, ze względów oszczędnościowych kończące się na pępku.

 

Zdzisław Smektała

Foty pochodzą z USA – ściślej: z mroków bluesa

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama